czwartek, 28 maja 2015

Jak się robi żyrandole?


Hej ho!

Dzisiaj notka, na którą wszyscy czekaliście! 

Jak trafiłam do zakładu szklarskiego?
Jak się robi żyrandole?
Czy umiem skracać kable?

Dowiecie się właśnie teraz!


Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o żyrandolach, ale baliście się zapytać, czyli....


CHANDELIEEEEEEEER ! :)))







Piosenka była od samego początku tematem przewodnim mojej 3-tygodniowej pracy w szklarskim studio. Jak się dostaje pracę przy tworzeniu żyrandola? Oczywiście przez przypadek.

W hostelu, o którym tyle opowiadałam działa takie coś jak Work Center, gdzie można się zapisać, zapłacić i center podsyła Wam potem ogłoszenia o pracę. Zazwyczaj nikt z tego nie korzysta, jedynie nowoprzyjezdni, którzy naiwnie wierzą, że warto. Realia są takie, że ludzie z biura wyszukują oferty pracy z gumtree, kopiują linka i wrzucają w zbiorczego maila do subskrybentów, czyli lipa, bo każdy i tak i tak szuka też pracy na gumtree. 

Jednym z takich naiwnych był Francuz. Zdarzyła się jednak zaskakująca sytuacja - ktoś zadzwonił do biura, że potrzebuje pracownika na już. Kobieta pobiegła do kuchni, złapała Francuza, krzycząc: "Chcesz pracować?", w odpowiedzi usłyszała radosne "Tak tak!" i po 5 minutach ten już biegł na pociąg, który przetransportował go do nieznanego miejsca pracy. Jak widać, Francuz miał niemałe szczęście, bo takie akcje w work center zdarzają się bardzo rzadko - subskrypcja jednak się opłaciła! 

Po jego pierwszym dniu pracy okazało się, że jeden człowiek sobie ze wszystkimi szklanymi kulkami nie poradzi i potrzebują jednej, dodatkowej osoby. Tak Francuz wkręcił mnie i następnego dnia jechaliśmy już razem ciuchcią, aby zmierzyć się z nowym wyzwaniem (niedługo jechaliśmy, bo to tylko parę stacji od naszego hostelu). 

Studio okazało się całkiem sympatycznym miejscem, w którym oprócz właściciela-wizjonera, pracował koleś pochodzący z Hong Kongu, który tłumaczył nam jak mamy robić żyrandole i reklamował nam wietnamskie zupy, dziewczyna z Filipin, która odbierała telefony, a tak naprawdę chce zostać psychoterapeutą i jeszcze jeden koleś, który miał dziadków z Polski i to jedyne, co wiedział o naszym kraju - on z kolei korzystał ze swych cennych umiejętności, aby opylić klientom którąś z designerskich lamp wiszących. Wszyscy sympatyczni, oprócz naszej stawki godzinowej, która znów wynosiła 15$, co przypominam jest poniżej minimalnej, legalnej stawki...

Tak na marginesie, dzień wcześniej pytałam w work center o pracę, ale powiedzieli mi, że wszystkie oferty jakie mają są dla mężczyzn. A tu się okazało, że w swojej nowej męskiej robocie byłam całkiem niezła. Tajemnicą mojego talentu okazały się długie, szczupłe palce, które z łatwością wchodziły w szklaną kulę i przesadzały przez nią kabel :) W związku z tym, że tylko mi się to udawało, musiałam robić to codziennie po 8 godzin dziennie... jupi :/ 



PRODUKCJA ŻYRANDOLA 
w 10 etapach



I ETAP:
Montowanie w kulach mechanizmu, dzięki któremu będzie można przełożyć przez nie kabel. To zadanie należało do Francuza, który sprytnie operował obcęgami. Ja przejmowałam od niego rezultaty jego pracy.

II ETAP: 
Umieszczanie kul na kablach - na niektórych miały znaleźć się dwie kulki (łączna wysokość 20 cm), a na niektórych trzy (wys. 30 cm). Ten etap robiłam cały tydzień i gdyby nie:
- rozmowy z kolesiem z Hong Kongu o Polsce i Hong Kongu i o szansach znalezienia dziewczyny w Polsce przez człowieka z Hong Kongu
- muzyka w tle
- wspólne z Francuzem narzekanie na tę nudną pracę 

to bym oszalała :) 

III ETAP: 
Skracanie kabli do odpowiedniej długości i umieszczanie LED w odpowiednich miejscach - kierowanie się ścisłą instrukcją. Nauczyłam się operować obcinaczem do kabli i jego nazwy po angielsku - the wire stripper :) Niestety skracanie kabli nieznanym mi narzędziem nie szło mi tak sprawnie jak poprzednie czynności, ale wszyscy mi kibicowali i jakoś dotrwałam do końca :)






IV ETAP:
W międzyczasie, gdy ja operowałam obcinaczem i marzyłam o końcu, Francuz wycinał takie cosie, na kształt szkła, które czekało już gotowe. 

V ETAP: 
Najbardziej odpowiedzialny, przy którym serce mi było szybciej. Musiałam wziąć te cosie, wycisnąć silikon, klej czy co to było, przykleić do tego szkło, równiuteńko, po czym podnieść to do góry, spojrzeć przez dziurki i poprawić w powietrzu. Jakby mi to spadło....szkło się zbiło... do tej pory ciarki mi przechodzą ;) Ale moje sprawne ręce o dziwo nie zrobiły mi żadnego numeru :) 

VI ETAP:
Na tych cosiach zawieszaliśmy kulki, w ściśle określonej kolejności - efekt możecie zobaczyć poniżej :) Te kable trzeba było połączyć w taki sposób, żeby lampki się potem paliły :) Tu dostałam lekcję elektryki - plus, minus, przypalanie, obklejanie, kabel taki, kabel owaki. Fajnie było, ale tylko przez godzinę... potem miałam kryzys, nic mi się już nie chciało. Mimo, że zawód elektryka wydaje się całkiem ciekawy, chyba jednak nie jest dla mnie. Marzyłam o jak najszybszym zawieszeniu chandeliera...




VII ETAP:

WIEZIEMY! Juhuuu. Zapakowaliśmy wszystko do vana i jedziemy! Hura, cieszą się robole, jak szybko dobrze pójdzie, dziś już wszystko skończymy. Francuz kieruje, ja z boku, radość, uniesienie, robię zdjęcia, śpiewam, rozpraszam Francuza, którego spotkał ostry zakręt... ŁUP

.....
.....
yyyy.....
......
co to było?
.....
Francuz parkuje.....
....
....
obracam się....
......
Kulki się przewróciły, jeden stół na drugi.....
.....
O FUCK!!!
O KUR**!!!
O PUTAIN!!!
.....
.....


W ten sposób pobiliśmy kulki, które dopiero co zawiesiliśmy... Na szczęście nie wszystkie, ale dosyć dużo. Lipca była, że hej... Normalnie, z miejsca koleś by nas zwolnił, ale że chyba był buddystą to przyjął to ze spokojem :)


5 sekund przed pobiciem


VIII ETAP:

Strata jednego dnia na poprawianie zbitych kulek.

IX ETAP:

Zawieszanie! Prawie koniec!!!!

X ETAP:

RADOŚĆ I SATYSFAKCJA!!!!!!!!!!!! I ZDZIWIENIE, że wszystko działa... przecież ja nie umiem łączyć kabli :) 

Tak naprawdę nie był to jeden żyrandol, a trzy i kosztowały w sumie, jak dobrze pamiętam, jakieś 20 tysięcy dolarów!!! Efekt końcowy poniżej :) 

Co za miejsce mogło sobie pozwolić na taki luksus? 
Centrum Rozrywki Emerytów.


Pozdrawiam





piątek, 22 maja 2015

Jak brzmi Melbourne?


I jakie są najfajniejsze morskie zwierzęta, które można zobaczyć w spornawym akwarium Sea Life, zobaczycie poniżej na filmie :) Dorzucam jeszcze parę ładniutkich foteczek z plaży w St Kilda - ostatnio częściej tam bywam, bo dostałam tam przeciekawą pracę. Tak - dobrze wyczuwacie ironię. 

Film dedykuję Agatce, która chciałaby być rybą i która prosiła o papugi. 

A i ludziska, byłoby super jakbyście czasem coś skomentowali, pytali o co chcecie, dawali znak, że żyjecie i to czytacie. Dostałabym motywujący feedback :) Patrzcie - Agata prosiła o papugi i dostała papugi :) Trochę z opóźnieniem i do tego słabo je widać, ale są :) 

Ryba piła rządzi!
















poniedziałek, 18 maja 2015

Na blogu pusto


Za to w życiu pełno! 


Fot. Pan z Komisji 


-----------------------------------


Mam tyle do opowiadania, że coraz trudniej przybrać się do pisania, a coraz bardziej kusi, żeby coś nagrać ;-) 

Zainstalowałam sobie nową apkę i teraz będę mogła pisać do Was w autobusie :-) Ale częściej w pociągu, bo częściej jeżdżę pociągiem. Na przykład w tej chwili jadę na nowe interview! W tym tygodniu mam tydzień interviewsów i trialów, czyli się dzieje! 

Zazwyczaj po rozmowie kwalifikacyjnej do pracy w barze/kawiarni/restauracji pracodawca zaprasza na kilka próbnych godzin pracy, żeby zobaczyć jak sobie radzimy. Słabo jest, bo triale są zazwyczaj bezpłatne i czasami czujemy się wykorzystywani. Dzisiaj rano miałam 3-godzinny trial w kawiarni, w której czułam się jak w McDonaldzie... Wielki biurowiec, korpo gryzonie tłumnie gromadzą się, aby zenergetyzować się fast-drinkiem. Po której stronie czuję się swobodniej: korpo szczura czy serwera w coffee barze szybkiej obsługi? Wzięło mnie wtem na filozofowanie, przez co nie uśmiechałam się wystarczająco dużo i pewnie już do mnie nie zadzwonią.