sobota, 14 lutego 2015

I po Katarze...


13-godzinna podróż do Melbourne :)

Wcześniej tak się martwiłam, co ja będę robić tyle czasu w samolocie, a tu hop siup i już jestem w Australii - 7h spałam, a 1h rozmawiałam z Polakami, którzy jechali do Australii na 2 tygodnie pojeździć na motorach, a jeden z nich, jeżeli miałby jeszcze kiedyś córkę nazwałby ją Ania. Pozostałych 5h wykorzystałam na oglądanie seriali, obserwowanie ludzi, próbowanie zasnąć, czekanie w kolejce do toalety (btw zobaczenie sikającej pani muzułmanki, która nie zamknęła drzwi, nie należało do najmilszych przeżyć) oraz wypełnianie deklaracji.

Aktualizacja: jeszcze obejrzałam jeden film :-)



W deklaracji Australia zadaje Ci pytania czy przewozisz jakieś produkty, których nie można wwozić na teren tego odległego kraju charakteryzującym się odmiennych ekosystemem. Do takich produktów należą m.in. świeży koper, swojska kiełbasa, słoiki od mamy, pasztet podlaski, dżem truskawkowy, drewniana pamiątka z Papui Nowej Gwinei, błoto na butach, po których chodziłeś w Bieszczadach, czy też łuk ze strzałą.



Wyszłam z samolotu przygotowana na wielkie przegrzebanie mojej walizki i wąchanie przez psy, a tu niespodzianka - podałam pani w okienku deklarację, gdzie zaznaczyłam, że mam ze sobą leki. Zapytała o rodzaj leków, po czym puściła mnie wolno. Drugiej pani oddałam deklarację i tyle! Wyszłam z lotniska i spotkałam Annę, która cierpliwie na mnie czekała. Tak zakończyła się moja podróż lotnicza licząca kilkanaście tysięcy kilometrów. Fajnie było :)

Jestem w Melbourne! :)))




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz